27 września 2017 roku. Położyłam się do łóżka po 23:00. Przez chwilę nie mogłam usnąć, dzień był pełen wrażeń. Wizyta w przychodni przyszpitalnej, długi i relaksujący spacer z psami po lesie, dobry obiad w ulubionej knajpce w centrum miasta. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. To był dzień mojego przewidywanego terminu porodu.
Leżałam z zamkniętymi oczami i zastanawiałam się, kiedy to się stanie. Czy będę wiedziała, gdy poród się zacznie? Wiele kobiet przekonywało mnie, że będę wiedziała, a skurczy, tych prawdziwych, nie da się z niczym pomylić. Wcześniej nie miałam żadnych, więc nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać. Próbowałam usnąć. Cały dom już dawno spał, psy obok łóżka, kot w moich nogach, Panda koło mnie. Było bardzo cicho.
Nagle poczułam, że lekko boli mnie brzuch. Otworzyłam oczy, ale za chwilę przestało boleć. Znów spróbowałam usnąć. Kolejna fala bólu. Takiego zupełnie do zniesienia, chwilowego, ale już wiedziałam, że to skurcz. Zaczęłam sprawdzać czas między kolejnymi. 15 minut, 10, znowu 15, 20. Przepowiadające, pomyślałam, przytuliłam się do kota, już naprawdę chciało mi się spać.
Kolejny skurcz obudził mnie dość gwałtownie. Panda spał, pomyślałam, że nie będę go budziła, bo przecież nie rodzę jeszcze, to nie może tak wyglądać, prawdziwy poród na pewno bardziej boli. Dla uspokojenia zerkałam na zegarek pomiędzy skurczami. Trzy kolejne były w idealnym odstępie czasu, co dziesięć minut. Pomyślałam, że może jednak to już poród, obudziłam Pandę i poprosiłam, żeby nalał mi ciepłej wody do wanny. Moja położna powiedziała, że jeśli po kąpieli skurcze wyciszą się, to oznacza, że to jeszcze nie poród. Jeśli nasilą − powinniśmy zbierać się do szpitala. Weszłam do pełnej wanny i próbowałam się zrelaksować.
W wannie skurcze nasiliły się i po kilku kolejnych już wiedziałam, że to poród i dziś urodzę dziecko. Zadzwoniłam do mojej douli. Krótka rozmowa utwierdziła mnie w moich odczuciach. Była trzecia w nocy. Poczułam ogromny spokój. Od tej pory byłam już bardzo skupiona i miałam wrażenie, że świat naokoło zatrzymał się. Chyba o niczym konkretnym nie myślałam. Nie bałam się. Byłam ciekawa i gotowa na to, co przyniesie poranek. Kolejne skurcze przeżywałam już świadomie.
Przed czwartą nad ranem zadzwoniłam do mojej położnej. Spytała, co ile mam skurcze i jak wyglądają. W trakcie rozmowy wspomniałam, że właśnie mam skurcz, teraz. Położna odparła, że jeśli tak brzmię na skurczu, to chyba jeszcze nie poród, ale ja uparłam się, że może jednak przyjedziemy do szpitala, bo w moich wyliczeń wynika, że skurcze mam już co 4-5 minut. A czasem co 3. Agnieszka powiedziała, że ja wiem najlepiej i czeka na nas w szpitalu.
Przed wyjściem z domu chciałam jeszcze coś zjeść, choć nie byłam głodna. Wiedziałam jednak, że może stać się tak, że przez dłuższy czas nic nie zjem. Panda przygotował mi kanapki z tofu i zabrał psy na spacer, bo też nie byliśmy pewni, czy będzie w stanie wrócić do nich rano. Kiedy wrócili, przytuliłam wszystkie zwierzęta i zrobiło mi się bardzo przykro, że zobaczę ich dopiero za kilka dni. Nigdy nie rozstawaliśmy się na tak długo.
Warszawa wczesną jesienią, między czwartą a piątą rano, jest piękna. Już nie jest ciemno, jeszcze nie jest jasno. Jechaliśmy dość spokojnie, choć skurcze miałam co trzy, a nawet dwie minuty. W tle leciał Kult, nie pamiętam, która płyta. Przerywaliśmy rozmowę tylko wtedy, kiedy miałam skurcz. Zamykałam wtedy oczy i odpływałam. Ulice były całkowicie puste. A całą ciążę tak się martwiłam jak dojedziemy z Ursynowa na Wolę. Napisałam do Izy, mojej douli, że jedziemy do szpitala, ale nie wiem, czy zostaniemy.
Do szpitala dotarliśmy w okolicach piątej rano. Poszliśmy na izbę przyjęć, gdzie spotkałam się z moją położną. Po pierwszym badaniu okazało się, że mam już rozwarcie na 3 centymetry. Więc to faktycznie poród! Zostajemy w szpitalu. Agnieszka poszła przygotować salę, a ja dopełniałam formalności, odchodząc od stanowiska położnych co dwie-trzy minuty, aby w spokoju przeżyć kolejny skurcz. Napisałam do Izy, że zostajemy i czekam na nią.
Agnieszka przyprowadziła nas do sali. Pokój porodowy był przytulny, pod ścianą stało łóżko, pod oknem stolik, jakieś fotele, dalej szafki, duża, narożna wanna, drabinki. Mała łazienka z prysznicem. Położyłam torbę i przebrałam się w moją sukienkę do porodu. Wybrałam tę, w której przechodziłam całe lato − w małe, niebieskie kwiatki, na ramiączkach, z odkrytymi plecami. Agnieszka podłączyła mi KTG, a w międzyczasie przyjechała Iza. Przebrała się w koszulkę z logo Stowarzyszenia Doula w Polsce. Powiedziałam jej, że wygląda bardzo profesjonalnie, zupełnie inaczej niż na naszych spotkaniach, na luzie.
Po odłączeniu od KTG skurcze nasiliły się. Między nimi rozmawiałam normalnie z Pandą, Izą i Agnieszką, śmiałam się, a na skurczu byłam bardzo skupiona i, za radą Agnieszki, wydobywałam z siebie bardzo niski dźwięk, co miało pomóc w bólu. Na początku nie wiedziałam dokładnie jak to robić, ale szybko zauważyłam, że to działa i dźwięki przyszły same. Próbowałam przeżywać skurcze na piłce gimnastycznej i opierając się o drabinki, ale nic nie koiło bólu. Agnieszka zaproponowała, że nalejemy ciepłej wody do dużej wanny, a ja uznałam to za świetny pomysł. Byłam zmęczona i lekko śpiąca.
W wodzie było miło i skurcze stały się bardziej znośne. Między skurczami prawie usypiałam, na skurczu przewracałam się na bok i mocno ściskałam za ręce Pandę i Izę. Skurcze nasiliły się już porządnie. Iza, aby ulżyć mi w bólu, ściskała mocno moje biodra. Działało. Agnieszka co jakiś czas sprawdzała, jak idzie akcja porodowa. Powtarzała, że wszystko jest w porządku, że świetnie mi idzie i że niedługo już zobaczę Kazika. Jeszcze chwilę.
Z wody wyszłam na krótko przed drugą fazą porodu. Próbowaliśmy jeszcze pozycji siedzącej, na krzesełku i przy podparciu moich pleców przez Pandę. Nie było mi wygodnie i zdecydowałam, że chcę urodzić na łóżku. Tak! Na tym łóżku, co sobie obiecałam, że nie wejdę na nie przez cały poród, a na pewno, że nie urodzę na nim dziecka. Wtedy jednak leżenie wydało mi się bardzo kuszące. Po wypróbowaniu kilku pozycji, zostałam na boku i tak weszłam w drugą fazę porodu.
Skurcze parte trwały może trzydzieści, może czterdzieści minut. Słuchałam się Agnieszki, a ona poprowadziła mnie tak, że całkowicie oddałam się w jej ręce. Wiedziałam, że chce dla mnie jak najlepiej, więc jej zaufałam. Po jednej stronie stał Panda, którego bardzo mocno ściskałam za ramię i wtulałam się w niego, po drugiej Iza, którą trzymałam za rękę. W międzyczasie Agnieszka spytała, czy do pokoju może wejść stażystka. Zgodziłam się.
Po kilku skurczach partych było już bardzo blisko wyjścia Kazika na świat, czułam to. Wiedziałam, że jeszcze chwila i zobaczę mojego syna. Nagle poczułam, że nie dam rady, byłam wykończona. Agnieszka spytała, czy chcę dotknąć głowy mojego dziecka. Nigdy nie zapomnę tych emocji i tego przeżycia. Gdy o tym myślę, pamiętam to uczucie pod moimi palcami, bardzo dokładnie. Pamięć dotyku. Za chwilę urodziłam syna. Był cały fioletowy i od razu został położony na moim brzuchu. To był czas dla naszej rodziny. Nigdy nie byłam szczęśliwsza. Nie wiem jak można zmieścić w sobie tyle emocji.
Urodzenie łożyska poszło dość szybko, nie pamiętam, żeby było nieprzyjemne. Czułam, jakbym unosiła się ponad tym pokojem, wszystkimi osobami i była obok tego, co się właśnie stało. Na piersi leżał mój syn i czułam jego ciepło. Obejmował nas mój partner. Kosmos. Agnieszka szyła moje krocze, bo okazało się, że lekko pękłam przy ostatnich skurczach. Konik urodził się z dłonią przy policzku. Nic nie czułam. Zdziwiłam się, gdy to powiedziała. Nic mnie nie bolało. Syn był ciepły i lepki, wędrował powoli po moim brzuchu. To niesamowite, że dziecko, które dopiero co się urodziło, jest w stanie samo znaleźć drogę do piersi mamy. Nasze pierwsze karmienie było piękne, choć czułam się dziwnie, że dziecko chwyta ustami moją brodawkę. Mój syn był cudowny. Wyciszony, spokojny. Miałam wrażenie, że co chwilę patrzy na moją twarz i prosto w moje oczy.
W międzyczasie Panda przeciął pępowinę, z której już wszystko, co dobre, przepłynęło do Kazika. Po dwóch godzinach kontaktu skóra do skóry i odpoczynku, poszłam się umyć pod prysznicem z Izą, a Agnieszka i Panda zajęli się dzieckiem. Zważyli go, zmierzyli, po chwili przyszła lekarka. Dostałam też coś do jedzenia. Niemal rzuciłam się na chleb na talerzu, byłam taka głodna. Smakował niesamowicie. Zdziwiłam się, że w sali, na podłodze, jest tyle krwi. Agnieszka powiedziała, że dziewczyna, która przyszła do pokoju w drugiej fazie mojego porodu, jeszcze nie zdecydowała, czy chce zostać położną, a to był pierwszy poród, który zobaczyła.
Fizycznie czułam się bardzo dobrze, tylko siedzenie sprawiało mi lekki dyskomfort, który minął już po dwóch dniach. Byłam zdziwiona tym, jak wygląda mój brzuch po porodzie. Moje ciało było inne. Nosiłam dziecko w sobie przez wiele miesięcy i urodziłam je. Moje ciało tego dokonało, poradziłam sobie świetnie. Poczułam niezwykłą moc, siłę kobiecości, dumę. Nie jestem już tą samą dziewczyną, którą byłam kilka miesięcy temu. Jestem mamą.
(Szpital Specjalistyczny św. Zofii w Warszawie)
Zdjęcie: unsplash.com