Konik skończył już dziesięć miesięcy (stąd wpis łączony). Czuję się naprawdę pewnie w proponowaniu mu posiłków i gotowaniu całej naszej rodzinie. Tak, mam w sobie dużo spokoju i luzu i czuję, że to nas ratuje.
Tak właśnie myślałam, że minie kilka miesięcy i będę doskonale wiedziała, w jaki sposób komponować pożywne, pełnowartościowe i smaczne produkty mojemu dziecku. Poukładałam sobie to wszystko w głowie i teraz po prostu wychodzi dość… spontanicznie. Zapomniałam o namoczeniu ciecierzycy? Cieciorka ze słoika, opłukana pod wodą będzie OK. Wstaję rano i „nic nie ma”? Nie no, na pewno coś jest, jakaś zapomniana śliwka, kawałek banana i o, placuszek z wczorajszej kolacji. Nie brzmi to może jak „idealny” (jest w ogóle coś takiego?) jadłospis, ale poza dobrym jedzeniem, cenimy sobie równie mocno radość z codzienności przejawiającą się chociażby w tym, że jeśli chcemy, możemy zostać dłużej na dworze, zamiast stać przy garach.
Pomijając spontaniczność, wprowadziłam kilka ułatwień, które może i wam pomogą:
Odpalanie czterech palników naraz. Kiedy rano mam czas na zrobienie owsianki z owocami, na drugim palniku już wstawiona jest soczewica, na trzecim kasza jaglana, a na czwartym parują się warzywa. Ew. coś jeszcze siedzi w piekarniku. Dzięki temu mam gotowe produkty na 2-3 dni, co pozwala mi na wyżej wspomnianą spontaniczność − zawsze mam pod ręką coś ze strączków, jakąś kaszę, pieczywo, świeże warzywa, owoce oraz…
…kilka otwartych słoików. Z czym dokładnie? Z tahini, masłem orzechowym, masłem migdałowym. Butelkę z oliwą i olejem lnianym. Orzechy i pestki do szybkiego zmielenia. Dzięki temu posiłki, mimo że proste, zawsze są pełne dobra, gęste odżywczo i energetycznie, o czym już pisałam przy ostatnim wpisie, o tutaj.
Wieczorne przeglądanie przepisów. Jako że moje dziecko usypia godzinę przy piersi wieczorem, mam czas na Kindle’a lub internety. Jeśli wybieram internety, robię szybki przegląd tego, co pojawiło się na ulubionych blogach kulinarnych w ostatnim tygodniu. Zawsze coś wynajdę, na co mam ochotę, a większość przepisów naprawdę można dopasować pod niemowlaka, zamieniając cukier na banana czy daktyle, a z soli zrezygnować na rzecz aromatycznych przypraw.
Podobno dobrze też sprawdza się niedzielne planowanie posiłków na cały tydzień, które jako idea szalenie mi się podoba i na pewno wiele ułatwia, jednak po prostu… nie jest dla nas. Piszę to z pełną świadomością, próbowałam.
Luz. Luz w tym, że dziecko naprawdę ma czas, żeby próbować, poznawać, cieszyć się jedzeniem, niekoniecznie realnie je jedząc. W tym, że czuje zapachy, widzi kolory, może dotknąć, rozciapać, zrzucić na ziemię. Dzieci doskonale wiedzą, czy chcą zjeść i ile. Jeśli jeszcze nie do końca to „czujecie”, zasiądźcie wieczorem z „Moje dziecko nie chce jeść” Gonzaleza i z kubkiem dobrej herbaty.
Nie, moje dziecko generalnie nie je lub je bardzo mało stałych pokarmów. Ale same posiłki zajmują nam duuużo czasu! Najpierw wszystko wnikliwie ogląda, potem sprawdza, co da się zgnieść w ręce, potem znów przyglądanie się (bo rozgniecione to przecież już zupełnie inne warzywo!), próbowanie, gryzienie, plucie, coś tam trafi do żołądka, ale bez szału. Czy skoro wiem, że moje dziecko tak mało je, to nadal chce mi się robić te złożone posiłki? Tak. Z kilku powodów.
Po pierwsze, i tak przygotowuję sobie (albo sobie i tacie Konika) śniadanie, obiad czy kolację. Jako, że jemy to samo, nie ma problemu, że zrobiłam coś specjalnie dla syna, a on wzgardził i rozciapał na ścianie.
Po drugie, połączone z pierwszym, moje dziecko widzi, że jemy wszyscy to samo, nabiera więc zaufania, że to, co dostał, nadaje się do zjedzenia. Może oczywiście też mu nie smakować, każdy z nas w końcu ma inne preferencje smakowe.
Po trzecie, lubię, gdy jedzenie „ładnie” wygląda. Może też wynikać to z tego, że do posiłków zawsze dodaję jakieś zmielone orzechy, pestki, polewam tahini czy masłem orzechowym, jem dużo sezonowych i świeżych warzyw i owoców, a to wszystko po prostu ładnie wygląda na talerzu. Dla mnie jedzenie to też radość dla oczu. Nie wyobrażam sobie zamienić tego na kawałek bułki posmarowanej hummusem, bo przecież i tak dziecko nic nie zje. Wiecie, oni kiedyś naprawdę zaczną jeść, więc fajnie, jeśli to będzie coś dobrego, kolorowego, świeżego, pełnowartościowego (choć akurat bułka z hummusem to bardzo dobra przekąska!).
Edycja posta z dziś: moje dziecko ma dziesięć miesięcy i kilka dni i coś zaczęło jeść. Także nie traćcie nadziei.
A na koniec kilka inspiracji zdjęciowych, jak to wygląda u nas:

Kanapki z masłem migdałowym i kokosowym, amarantus ekspandowany, suszona figa, śliwka z masłem orzechowym, nektarynka.