Choinka z idealnie układającymi się gałęziami, odpowiednio dobrane kolorystycznie bombki, uprasowany obrus na stole, dwanaście potraw, eleganckie ubrania. Nie u nas, choć, jeśli ktoś lubi w ten sposób celebrować świąteczny czas i czuje się z tym OK – podziwiam. Szczerze. Ja w tym roku zamówiłam pierogi i kupiłam nowe spodnie dresowe. W kropeczki.
Nigdy nie zajmowały moich myśli oczekiwania innych, których nie chciałam albo nie mogłam spełnić. Nie myślałam o tym, że co roku powinna u nas stać choinka, albo że na świąteczny obiad trzeba podać dania z kapustą i grzybami. Przez wiele lat dyndały u nas po prostu świąteczne lampki na karniszu (a w zasadzie, to jak je powiesiłam, tak cały rok wisiały), a na Wigilię podawałam ulubioną sałatkę czy ruskie pierogi, bo nie lubię kapusty. Takie nasze własne zwyczaje, pielęgnowane i wyczekiwane. Nie zastanawiałam się głębiej nad ich znaczeniem. Po prostu robiliśmy to, co czuliśmy i z czym było nam dobrze. Odwiedzaliśmy też rodziny, ale, co tu dużo pisać, nasi bliscy też raczej na luzie podchodzą do świątecznego klimatu.
Gdy urodził się Konik zaczęłam myśleć, jak chciałabym teraz spędzać święta. Co chciałabym mu pokazać. Jakie wspomnienia będzie miał ze świątecznych, wspólnych chwil? Czy to już ten czas w życiu, w którym kupujemy złoty łańcuch na choinkę, a ja staję w kuchni tydzień wcześniej, skrupulatnie zagniatając kolejne ciasta? Czy święta zmieniają się, gdy pojawia się dziecko?
I wiecie co, tak naprawdę nic się nie zmienia. Bo kluczem jest autentyczność, szczerość i podążanie za swoimi i dziecka potrzebami.
Jeśli teraz potrzebą naszej rodziny stanie się śpiewanie kolęd, proszę bardzo. Jeżeli będziemy chcieli ubrać choinkę, zrobimy to. Zawisną na niej ozdoby, które wykonaliśmy sami. Fakt, nie będzie to równiutkie drzewko rodem z Instagrama, a ja zawsze mylę słowa świątecznych pieśni. Wieczorem pokroimy moje krzywe ciasto z kwaśnymi jabłkami i obejrzymy serial. Rankiem założymy ciepłe swetry i pójdziemy na spacer. Po nim, z zimnymi od wiatru nosami, wypijemy gorące kakao.
Bo jakie by to nie były święta i jaka okazja, najważniejsze są relacje. Bliskość, bycie tu i teraz, uważność na to, co dzieje się obok. Nie musi być „doskonale”. Dajemy sobie prawo do wszystkich emocji. Ale jesteśmy razem i po prostu się lubimy.
Chcę, żeby moje dziecko czuło, że ten podniosły czas, to skupienie się na nas.
Wyhamowanie i spokój. Rozmowy i spełnianie marzeń. Dodawanie kolejnych elementów do naszych własnych zwyczajów. Nawet jeśli jednym z nich jest wyjadanie ciasta prosto z blaszki. Albo zakopywanie się pod ciepłą kołdrą zamiast siedzenia przy stole. Wspomnienia tworzy się razem, a dziecko jest takim samym członkiem naszej rodziny, jak my, rodzice.
Może warto dać dziecku ubrać krzywo choinkę, wyjeść rodzynki z sernika, udekorować mieszkanie po swojemu? To my tworzymy nasze tradycje. Wiem, że może być ciężko pozbyć się z głowy wyobrażenia drzewka z idealnie rozłożonymi po gałęziach bombkami, ale równie dobrze mogą tam zawisnąć spinacze do bielizny, jeśli kogoś to uszczęśliwi.
W tym roku wszystko, czego miałam ochotę spróbować, robiłam z moim synem. Ma rok i trzy miesiące. Wyobrażacie sobie pewnie te latające po całej kuchni foremki, ciasto przyklejone do firanki (przysięgam, że nie wiem, jak to się stało), kształt renifera przypominający ślimaka. Jeszcze więcej frajdy było przy ozdobach z masy porcelanowej, a brokat jeszcze dziś znalazłam pod kanapą. Jasne, jakbym pierniki upiekła sama, kuchnia byłaby pewnie do sprzątnięcia w pół godziny. Ozdoby zrobione przeze mnie pod osłoną nocy pewnie bardziej przypominałyby gwiazdki. Ale nie byłoby tej radości, tych uśmiechów i wdzięczności ze spędzania czasu razem.
Bo o to chodzi w naszych świętach.
Pięknego czasu wam życzę!