Nie trzymając was dłużej w niepewności – tak, dzieci BLW jedzą zupy, a nawet jedzą… papki! Tak! I co więcej, mogą jeść je… łyżeczką! Czy tego właśnie spodziewaliście się po tym wpisie? Już wyjaśniam, jak to u nas jest.
Czy BLW wyklucza jedzenie łyżką? Skądże. Choć w wielu miejscach przeczytacie lub usłyszycie, że łyżeczka to najgorsze zło tego świata, to tak naprawdę, jeśli wasze dziecko interesuje łyżeczka, łyżka czy też widelec – po prostu mu pozwólcie. O to właśnie chodzi, aby dziecko samodzielnie próbowało posługiwać się również sztućcami. Oczywiście na początku (później zresztą też) zawsze najlepsze będą jego własne dłonie i eksplorowanie po całości posiłku, ale podsuwanie łyżki czy widelca, jeśli zauważycie, że to odpowiednia pora, jak najbardziej jest wskazane.
Tak, dzieci BLW też jedzą papki. Papką jest zupa krem (u mnie w domu uwielbiana kukurydziana z ciecierzycą lub krem z pomidorów i soczewicy), papką jest również koktajl z owoców czy warzyw. Jaglanka czy owsianka to też taka papka w zasadzie.
Jak podać dziecku taką konsystencję posiłku?
Kubek. Może być najzwyklejszy, plastikowy kubeczek. Nie ścięty, nie kopnięty, zwykły. To, w czym podacie dziecku picie, to będzie ten sposób, który ono pozna. Wychodzę z założenia, że jeśli ja piję ze zwykłego kubka, to moje dziecko też może. Od znajomej fizjoterapeutki usłyszałam, że jeśli nauczę pić dziecko z doidy cup, potem będę musiała uczyć go pić z klasycznego kubka, więc mogę skrócić sobie drogę i zacząć od tego najzwyklejszego. Zaufałam tym słowom i u nas się to bardzo fajnie sprawdziło, jednak jeśli chcesz, możesz wybrać też…
Doidy cup, czyli „kopnięty” kubek, z którego dziecku, podobno, łatwiej się pije. Dziecko uczy się pić, przechylając kubeczek i przez cały czas kontroluje jego zawartość. Nie ma potrzeby też odchylać głowy za mocno do tyłu. Oprócz zwykłego kubka, to właśnie doidy będzie dobrym wyborem. Na pewno unikamy butelek ze smoczkami, ustnikami, kubków-niekapków.
Saszetka wielorazowa. Taka tubka jak kupna z gotowym musem, ale pusta, do której można nalać domowe smoothie albo właśnie zupę. Taką wielorazową tubkę można umyć, nawet w zmywarce, i wziąć dziecku koktajl na wyjście.
Miska i coś do maczania. Kawałek chleba, pity, bułki, słupki warzyw, podłużny kawałek sera, placuszek. Coś, co można maczać w zupie i oblizywać albo zagryzać.
Miska i łyżka. Po prostu. Nalewamy sobie zupy, nalewamy dziecku tej samej zupy, bierzemy sobie łyżkę, dajemy dziecku jego łyżkę i jemy. Wspólne jedzenie z dzieckiem ma wiele zalet: dziecko może obserwować nas, jak jemy i próbować naśladować, widzi, że jemy to samo, nabiera więc zaufania do spróbowania tego, co mu proponujemy (choć może też nic nie tknąć i jest to OK). Poza tym my możemy zjeść ciepły posiłek, a to w naszej macierzyńskiej szalonej codzienności bardzo ważne.
No dobrze, ale co zrobić, gdy widzimy, że dziecko totalnie nie radzi sobie z tą łyżką i jest całe w zupie? Generalnie możemy nie robić nic. Ja nie robiłam nic. Moje dziecko chlapało, ciapało, rozrzucało, wylewało, maczało, śmiało się, rozbryzgiwało, wcierało we włosy, a ja spokojnie jadłam swoje. Wiem, że on tego potrzebował, tak poznaje świat, w ten sposób się uczy i jest mu to potrzebne w tym momencie. Od jakiegoś miesiąca je zupę łyżką w miarę na czysto (pomijając brudne ubranie), ma niecałe półtora roku. Tak czułam, że ta umiejętność nie zajmie mu czasu do osiemnastki.
Możecie też oczywiście wspomóc dziecko i nabrać na jego łyżkę zupę czy jaglankę albo nawet skierować tę łyżkę do jego ust. Jeśli tylko czujecie, że taka jest potrzeba waszego dziecka, kierujecie się zaufaniem do jego odczuć, nie dajecie łyżeczki „za mamusię, za tatusia”, nie robicie „samolocika”, nie włączacie bajek przy jedzeniu ani nie pokazujecie książeczek, pamiętacie o zasadzie rozszerzania diety, jakąkolwiek metodą, że to dziecko decyduje czy zje cokolwiek, a jeśli już, to ile zje, to wszystko jest OK.
Wraz z dotknięciem łyżki dziecka nie wypadacie z kręgu prawdziwych BLW-rodziców. Nawet w książce Bobas lubi wybór czytamy, że owszem, w BLW można nakarmić dziecko łyżeczką, jednak „jeśli BLW przyciągnęło cię ze względu na korzyści dla dziecka, to nie karm go łyżeczką przy każdym posiłku”. Bo chodzi nam o to, aby dziecko doświadczało tego wszystkiego: różnorodności faktur, zapachów, konsystencji, smaków. Żeby rozwijało swoje umiejętności w pełnym naszym zaufaniu do niego. Uwierzcie mi, że naprawdę nie ma potrzeby karmić dziecka łyżeczką, szczególnie, jeśli ono nie wykazuje takiego zainteresowania.
Dla większości dzieci samodzielne jedzenie to większa frajda, niż bycie karmionym przez kogoś innego. Dzieciom sprawia przyjemność robienie czegoś bez pomocy innych i uczenie się nowych umiejętności. Poza tym wielu rodziców zwróciło się ku BLW właśnie dlatego, że ich dziecko nie pozwalało karmić się łyżeczką.
G. Rapley, T. Murkett, Bobas lubi wybór
Dodałabym tu jeszcze sytuację, w której tak naprawdę wydaje nam się, że nasze dziecko nie chce lub nie umie próbować jedzenia samodzielnie. Czasem dzieci po prostu potrzebują czasu. Wyobrażam to sobie tak: przez sześć miesięcy mojego życia piję mleko wtedy, kiedy mam potrzebę, ochotę, jestem głodna, spragniona, chcę się przytulić, w ten sposób napełniam też oczywiście swój brzuch, aż tu nagle kładą przede mną ziemniaka. Nie mam pojęcia co to, po co to, co ja mam z tym zrobić, o, rozgniata się całkiem fajnie, ups, upadło. Tak w większości wyglądają początki – i tak właśnie mogą wyglądać! Tymczasem wielu rodziców odbiera to jako brak umiejętności samodzielnego jedzenia, której naturalnie dziecko nie ma od razu, gdy tylko zobaczy brokuła, i uważają, że BLW nie jest dla nich. Nie namawiając nikogo do BLW i mając na uwadze, że są również przeciwwskazania do stosowania BLW – to nie jest jedno z nich.
Niesamowite, z punktu widzenia zaufania do kompetencji dziecka, dla mnie jest to, że przez pierwszych (około) sześć miesięcy życia pozwalamy, aby kierowało karmieniem, czyli karmimy na żądanie, wtedy, kiedy dziecko tego potrzebuje (bądź mama, ale nie o tym), po czym nagle dziecko dorasta, przychodzi czas rozszerzania diety o posiłki stałe, a my chcemy decydować za niego, czy ma ochotę na zmiksowaną łyżkę tego czy tamtego (a w zasadzie jednego, bo raczej podajemy jedną papkę, a nie kilka do wyboru). Dzieci, którym umożliwiamy, nie przeszkadzamy, naprawdę dają sobie radę, a że robią to tak, jak potrafią – no cóż, mało które dziecko nie będzie robiło wokół siebie bałaganu, gdy zacznie eksplorować i doświadczać. Ja wiem i rozumiem, czemu dla mojego dziecka jest to dobre, dzięki temu mój „problem” z zupą rozbryźniętą na ścianie jest mniejszy.
PS Zdjęcie pochodzi z Fe-booka, czyli e-booka o żelazie w diecie dzieci z „żelaznymi” przepisami, autorstwa Zuzi Anteckiej ze Szpinak robi bleee plus mój mały wkład – wegański!