Wiem, po kilku miesiącach rozszerzania diety Konika, zamilkłam. Czyżby BLW nie do końca nam wyszło? Może jednak zaproponowałam dziecku mięso? A może potajemnie karmię syna łyżeczką? Nic z tych rzeczy. Prawda jest taka, że jedzenie i wspólne posiłki stały się dla nas tak naturalne, że nie za bardzo wiedziałam, o czym mogę jeszcze w temacie BLW wam opowiedzieć. A przecież to temat rzeka!
Konik ma już rok i cztery miesiące. Mogę, z perspektywy tego czasu, napisać, że BLW było jedną z lepszych macierzyńskich decyzji. Tak! Mimo, że zawsze wierzyłam, że będzie to dla nas dobre, teraz stwierdzam to z pełnym przekonaniem. Cieszę się, że zaufałam sobie, swojemu dziecku, że uzbroiłam się w ogrom wiedzy (co wam też polecam!), a moja intuicja mnie nie zawiodła. Brzmi pięknie, prawda? To teraz trochę zdań już nie tak różowych, choć… zupełnie normalnych.
Gdzieś około roku mojego dziecka, może chwilę przed, mocno zastanawiałam się, czy jakbym kiedykolwiek spróbowała nakarmić Konika łyżką, to on by teraz dawał się karmić. Czy to, że absolutnie nie akceptuje zbliżającej się w jego kierunku łyżeczki to „wina” tego, że go nie oswoiłam, zresztą na własne życzenie, z tą czynnością? I czemu w ogóle przyszło mi to do głowy? Odpowiedź jest prosta, zmęczenie. Zwykłe, banalne zmęczenie w macierzyństwie. I kilka sytuacji, w których to nakarmienie go może i coś by ułatwiło (a może nie). Tak, przyznaję, mimo że jestem naprawdę dość wyluzowana, to bywały takie dni, kiedy po prostu nie miałam siły na wszechogarniający rozpiździel z sosem brokułowym w roli głównej. A musicie wiedzieć, że u nas w okolicach roku mojego dziecka, to fruwało wszystko, i to bardzo spektakularnie. Przeszło.
Kolejną kwestią, która mnie zastanawiała było to, kiedy Konik zacznie jeść. Niby coś tam jadł, ale miewał całe tygodnie, gdy autentycznie, wszystkiego, co mu zaproponowałam, sobie spróbował, wypluł, obejrzał, pizgnął. Na szczęście wiedziałam, że moje mleko jest dla niego podstawą w diecie do roku, ale czasem myślałam, jak to będzie po roku. Okazało się, że… tak samo. Bywały dni, gdy coś tam zjadł, bywały, że nic.
Aż się czasem sama sobie dziwię, że mnie to nie martwiło, ale ja naprawdę ufam, że on doskonale wie, co robi. Tak czy siak, opowieści o tym, że około roku dzieci piją mleko jak szalone, to prawda.
Po trzecie, ostatnio miałam też sporo myśli związanych z tym co i jak jemy. Dużo się u nas dzieje, często jemy poza domem, czasem nasze posiłki nie są idealnie skomponowane. Staram się na co dzień pamiętać o tym, żeby jeść dobrze, zdrowo, smacznie i pożywnie, ale nieraz po prostu… tak, daję dziecku chleba z serem i kawałek papryki na przegryzkę. I wiecie co? Totalnie mnie to nie boli. Bo my od czasu do czasu też tak jemy. Bo ważniejsze jest to, żeby odpuścić i odpocząć, a nie katować się w kuchni lepieniem jaglanych kotlecików. Bo można iść do fajnej, hinduskiej restauracji i nie przejmować się tym, czy aby nie za dużo tam im się soli sypnęło. Albo kupić pierogi ze szpinakiem w pobliskim lokalnym sklepiku i sobie je w domu odgrzać. I zjeść. I nie mieć wyrzutów sumienia, tylko pomyśleć, że koło domu mamy naprawdę smaczne pierogi na trudne chwile.
Macierzyństwo ogólnie, ale też bardziej szczegółowo: rozszerzanie diety dziecka, nauczyło mnie (albo umocniło we mnie) zaufania, szacunku, elastyczności, uważności, cieszenia się na pozór totalnie prostą czynnością, jaką jest jedzenie.
BLW dało mi poczucie, że oddałam w ręce dziecka to, co do niego należy − samodzielne sterowanie odstawieniem od piersi. To trwa, owszem, ale uwierzcie mi, że warto. Ten mały człowiek doskonale wie, czego chce i czy w ogóle chce. Oraz kiedy i jak. W ogóle, wiecie co, dzieci są bardzo mądre, musimy tylko im pozwolić. Albo nie przeszkadzać.
Nigdy nie żałowałam nawet przez moment, że zdecydowałam się na BLW. Czuję tę metodę całą sobą i u nas genialnie się sprawdziła. Nie oznacza to, że polecam ją każdemu, choć czasem, przyznaję, w rozmowach z innymi mamami aż sama słyszę swój hurra-entuzjazm − myślę, że to rodzic musi „czuć” BLW, ufać, wiedzieć, znać, pozwolić. Jeśli wy nie będziecie pewni swojego wyboru albo coś będzie budziło wasz niepokój na tyle, że przekażecie go dziecku, można z powodzeniem rozszerzać dietę tradycyjnie. W końcu w takim tradycyjnym ujęciu dziecko też zjada kawałki, i to całkiem szybko!
Jedzenie jest fajnie. Wspólne jedzenie jest fajne. Dzielenie się ulubionymi smakami jest fajne. Obserwowanie, jacy jesteśmy różni, a co mamy podobne jest fajne.
A jak było u was? Tradycyjne rozszerzanie, papki, karmienie łyżeczką czy BLW?
Zdj. Anksfoto