Pamiętam, że, choć nie podchodziłam do rozszerzania diety mojemu dziecku bardzo entuzjastycznie (wiecie, karmienie piersią jest taaakie wygodne!), to jednak przez myśl mi przeszło, co podać mu jako pierwsze? Jakbym na chwilę zapomniała, że to, co przyciągnęło mnie w stronę idei BLW, to totalna prostota.
Jedną z „zasad” metody BLW, która szalenie mi się spodobała, jest to, że jemy to samo. Co to właściwie znaczy? Dla niektórych nic nadzwyczajnego, po prostu ze swojego talerza dajemy niemowlakowi to, co sami jemy, pomijając tylko kilka produktów, które są niewskazane lub, ze względu na ryzyko zadławienia, przygotowujemy je w specjalny sposób (np. dla nas albo starszego dziecka jabłko możemy pokroić na kawałki, niemowlakowi dajemy w całości do łapek). Nic prostszego. Schody zaczynają się wtedy, gdy nie za bardzo mamy co dać dziecku z naszego stołu. Głęboko smażone kotlety czy tłuczone ziemniaki jako jedno z niewielu warzyw w naszej diecie albo kanapki jako jedyny pomysł na kolację to rzeczywiście sygnał do zmiany naszych przyzwyczajeń, jeśli chcemy iść w BLW. Na szczęście większość osób, które znam, a które dla dzieci niejako zmieniły swój jadłospis, są teraz z tego bardzo zadowolone – i zdrowsze. Myślę, że warto zacząć więc od przyjrzenia się swojej diecie jeszcze przed rozszerzaniem diety dziecka – zastanówcie się, czy to samo albo bardzo podobne, moglibyście podać niemowlakowi.
Sprawdź, jakich produktów nie proponujemy dzieciom. Wszystko inne – proszę bardzo!
Istnieje taki bardzo popularny mit, że na pierwszy rzut powinniśmy zaproponować dziecku warzywo, bo po pierwsze – wtedy polubi warzywa, a po drugie: jak damy pierwszy słodki owoc, to dziecko już nigdy nie spróbuje bardziej wytrawnych warzyw. Trochę to nielogiczne, bo najbardziej słodkim posiłkiem, jaki możemy sobie wyobrazić, jest mleko mamy, które nasz niemowlak doskonale zna i codziennie upija się słodkością. To, że zje banana czy jabłko nie sprawi, że jeszcze bardziej polubi słodki smak. On już go uwielbia. Co nie oznacza, że nie polubi żadnego innego.
To, co pomaga mi w rozszerzaniu diety i proponowaniu nowych produktów to oderwanie się od moich smaków, zapachów, przyzwyczajeń, sympatii i antypatii jedzeniowych. To JA nie lubię selera naciowego. To JA mam ochotę na słodycze częściej niż wskazywałby zdrowy rozsądek. To mnie smakuje jaglanka z dodatkiem banana, to mi nie smakuje bakłażan. Nie mojemu dziecku, które ma czystą kartę i chęć poznawania. Fajnie też wtedy pokazać te różnice pomiędzy nami. „Wiesz, mi nie smakuje pomidorowa z ryżem, jem ją z makaronem, ale widzę, że ty wolisz z ryżem, tak?”.
Ale wracając do pierwszych posiłków. Wiecie, że w każdym zakątku świata wygląda to inaczej? To bardzo uwarunkowana kulturowo kwestia. U nas chyba przoduje marchewka lub dynia, może ziemniak? Brokuł? Podobno w Australii dzieci często zaczynają od… wątróbki! A w Indiach od dobrze przyprawionej (kminkiem, kolendrą czy miętą) soczewicy. W Japonii i wielu innych azjatyckich krajach – od ryby i ryżu. W Hiszpanii niemowlaki często dostają jako pierwszy sok pomarańczowy. Także jak widzicie – nie jesteśmy skazani na warzywa korzeniowe w formie musu. Jeśli idziecie w BLW, to etap papek w ogóle pomijamy, a dziecko może dostać do ręki kawałek papryki, chleba czy gruszki.
Nie istnieje żadna lista, żadne zalecenie, co podawać dziecku i w jakiej kolejności. Wszelkie „ekspozycje” na gluten to echa przeszłości, a jeśli wasze mamy opowiadają wam o tym, jak to kiedyś najpierw podawało się jedną łyżeczkę startego jabłuszka, a potem dwie łyżeczki kaszki manny, to możecie im śmiało powiedzieć, że dziękujecie za troskę, ale to przestarzała wiedza i trochę współczujecie, że musiały się tak męczyć.
Na pierwszy posiłek, gdy dziecko jest gotowe do rozszerzania diety, możesz zaproponować więc: dowolne warzywo (ugotowane, uparowane, upieczone – w kawałku, słupku, tak, aby wygodnie wziąć w rękę, o miękkości takiej, żebyśmy my mogli „przegryźć” warzywo wargami – czyli nie za miękkie, nie za twarde), dowolny owoc (małe, okrągłe owoce kroimy na pół) , soczewicę, ciecierzycę w formie na przykład humusu, dowolną kaszę (można z nich ulepić kostki albo usmażyć na suchej patelni placuszki), chleb (o dobrym, prostym składzie), bułkę, makaron przeróżny: ze strączków, pszenny, pełnoziarnisty, kukurydziany – z dowolnym sosem: z brokułów, pomidorowym z soczewicą, z batatów. Amarantus, komosę. Tofu naturalne – w słupkach albo jako pastę do chleba. Jajko, jogurt naturalny… możliwości jest naprawdę sporo. Wierzę, że uda wam się dać coś dziecku ze swojego talerza.
A co moje dzieci jadły jako pierwsze? Z tego, co pamiętam, Kazik jakieś warzywo – strzelam, że był to brokuł, ale nie dam sobie ręki uciąć. Do dziś uwielbia brokuła, którego nazywa „drzewkiem”. Kajtek na pierwszy posiłek dostał maliny, na kolejny arbuza, a potem placuszka, w którym było i masło orzechowe, i jajko. Czyli, jak czytacie, ani osławionej marchewki, ani słynnego przetartego jabłuszka. Jedli i dalej jedzą dokładnie to, co my.