Mało mnie tu ostatnio, mogłabym napisać. Mogłabym też napisać, że nigdy nie było mnie dużo, bo nawet wtedy, kiedy myślałam, że niemal wyskakuję wam z lodówki przy promocji mojej książki, wiele osób, znanych mi i nieznanych, pytało, czemu tak mało mówię o swoim sukcesie. A dla mnie to już było bardzo dużo.
Gdzie więc jest miejsce blogerek i blogerów introwertyków w social mediach? I czy da się być slow i w zgodzie ze swoim własnym poczuciem czasu online i sprawić, żeby ludzie chcieli w ogóle zaglądać w twoje miejsce w internecie?
Szczerze, nie odpowiem wam na to pytanie.
Ale mogę wam opowiedzieć, jak to jest u mnie, jak doszłam do tego, że czuję się tu w miarę komfortowo i czy mi się to w ogóle opłaca.
Zacznę od ostatniego, z wyjaśnieniem, że ja generalnie na blogu nie zarabiam. Nie wchodzę we współprace, bartery, nie wystawiam faktur, nie testuję na zlecenie. Jeśli coś wam tu polecam, to znaczy, że sama tego używam i kupiłam za własne. Recenzowałam tu i na Instagramie kilka książek, ale to jest może 5% książek, które dostaję od wydawnictw. Czasem dostanę jakieś nowe produkty do szamania i coś wspomnę, jeśli są naprawdę dobre. Poza tym odrzucam większość propozycji o recenzje lodówek, materacy, krzesełek do karmienia, ekopralek z prostej przyczyny – ja tak, kurczę, nie umiem. Nawet, jeśli byłyby to świetne produkty, a pewnie większość z nich jest, bo znam i czytam opinie, to naprawdę nie umiałabym opowiadać wam o tym, jak wspaniale spędza się noc na materacu marki XYZ, bo nie mam takich skilli. Chyba po prostu trzeba je mieć i ja podziwiam szczerze osoby, które je mają. Ale nie ja, no. Także, jeśli czyta mnie ktoś, kto kiedykolwiek do mnie napisał, czy chciałabym przetestować waszą najnowszą ekozmywarkę – z wielką chęcią, bo moja już ledwo zipie, ale ja nawet nie wiem, gdzie się sprawdza te zasięgi i inne dane, których ode mnie oczekujecie. To nie moja bajka.
Kiedy zaczęłam pisać bloga pomyślałam, że to będzie dobry sposób na kolejne miejsce mojego aktywizmu. Mogę oczywiście organizować spotkania, działać w terenie i wspierać organizacje pozarządowe zajmujące się prawami zwierząt, ale wiele dzieje się tu, online, i perspektywa tego, że tak mogę dotrzeć do wielu setek albo i tysięcy ludzi, była bardzo kusząca. Z czasem tematyka bloga się rozszerzyła, moje życie po ciąży i urodzeniu dziecka trochę się zmieniło, obok aktywizmu prozwierzęcego zajęłam się tym okołoporodowym i laktacyjnym. Nadal szalenie mnie cieszy, że tak dużo osób tu zagląda, że czytacie, komentujecie, jesteście. Czasami się zastanawiam, czy nie byłoby was tu więcej, gdybym bardziej zajęła się promocją bloga, częściej wrzucała treści na kanały, może więcej się pokazywała? Nie wiem, ale wiem, że gdy próbowałam, to znów nie była to moja bajka. I ja to totalnie czułam nie tylko psychicznie, ale i fizycznie.
Lubię ten czas, kiedy jestem offline. Gdy więcej czerpię z życia realnego, nie internetowego. Gdy piszę, bo chcę, a nie dlatego, że umówiłam się na współpracę i 3 teksty do końca miesiąca albo dlatego, że założyłam sobie, że zawsze we wtorek musi być przepis na blogu.
Ten tryb pracy kształtował się we mnie przez te lata istnienia w social mediach i w końcu czuję, że jest OK ze mną samą. Z moim temperamentem, z moimi wartościami, priorytetami, z introwertycznymi kawałkami mnie, które aż krzyczały, gdy wpadałam na pomysł, że może więcej, szybciej, lepiej. Nie, tak jest najlepiej, bo czuję, że gdy ja jestem na maksa autentyczna, wy też lubicie tu bywać. I ja też lubię.
I to też jest trochę tak, że to, o czym ja tu piszę powyżej, to totalnie nie jest przepis na sukces dla nikogo. Nie zakładałam bloga z myślą o zarabianiu na nim. Chyba nie chcę, żeby blogowanie było moją pracą. Cieszę się i jestem wdzięczna, że dzięki blogowi wydałam książkę i serce rośnie mi za każdym razem, gdy piszecie, że macie, czytacie, używacie, wcielacie w życie, że pomogłam. To też jest dla mnie bardzo aktywistyczny kawałek, bo zawarłam tam wszystko to, czym chciałabym wam pomóc w czasie ciąży i karmienia piersią.
Czemu w ogóle o tym piszę? Bo siedzi to we mnie i myślę o tym. Czy lubicie blogi, które nie są regularne, które mogą wydawać się chaotyczne, które nie mają planu, szkieletu działań i sami trochę nie wiecie, czego się spodziewać? A może sami coś robicie w social mediach i też doszliście do momentu, w którym czujecie, że jest to z wami spójne? Dla mnie to był bardzo ładny moment i myślę w ogóle, że takie dojście z samym sobą do jakichś wniosków jest dobre w każdej części naszego życia. Czego i wam życzę!
Pięknego dnia,
A.