Czasem, kiedy już myślę, że wszyscy wszystko wiedzą i „dieta mamy karmiącej” nie ma żadnych tajemnic, ktoś pisze do mnie, czy może zjeść grzybową w święta albo podać niemowlakowi pierogi z soczewicą. Rozumiem to, bo można się pogubić w tych zaleceniach, a i internet pełen jest mitów, niedopowiedzeń i przekłamań. A tak naprawdę wachlarz możliwości naszej i naszych dzieci diety jest tak szeroki, że wystarczy zapamiętać dosłownie kilka produktów, których lepiej nie proponować dziecku przed ukończeniem, dajmy na to, roku. Zaraz postaram się wam wszystko w łatwy sposób przybliżyć!
Pozwolicie, że skupię się na mamie wegetariance i dziecku, które też nie je mięsa, ale na końcu wpisu znajdziecie linki do tekstów, gdzie uwzględnione są też osoby na diecie tradycyjnej. To zaczynamy – mama karmiąca! Czego też ona nie może jeść?
W odmętach internetu znajdziecie mnóstwo informacji o tym, czego ta biedna mama karmiąca piersią jeść nie może, a przy świątecznym stole to już w ogóle – same zakazane produkty. No bo przecież i grzyby, i kapusta, i strączki, i mak, i orzechy, i śliwki i w ogóle – wszystko, co najgorsze. Dziecko (to na piersi) na pewno ledwo co przeżyje ten atak bąków po takiej kapuściano-grzybowej rozpuście i co najmniej do sylwestra nie liczcie na przespaną noc. No cóż, generalnie jeśli dziecko po świątecznych atrakcjach ma trudności ze snem, to tylko dlatego, że po prostu dużo się działo, a nie dlatego, że wypiłaś kompot z suszu.
Mama karmiąca piersią może w święta (i nie tylko) jeść wszystko to, na co ma ochotę. Kropka.
Czyli i te nieszczęsne grzyby, i kapustę, i barszczyk z uszkami też. I kutię, i makowca, i serniczek. I może napić się kompotu, a i jeśli dziecko jest starsze, to i lampkę wina. Strączki, świeże warzywa i owoce, wszelkie kasze – nawet wskazane. Słodycze – jeśli macie ochotę, to też. Kolki, trudności ze snem czy ulewanie dziecka nie bierze się od tego, że najecie się ruskich pierogów. A wszelkie alergie na jakiekolwiek pokarmy diagnozuje alergolog/alergolożka, nie ciocia z wujkiem, których widzicie raz na rok. Albo babcia, którą może trochę częściej.
Tak, wasze dziecko może zachowywać się, hmm… dziwnie w okresie okołoświątecznym. Szczególnie jeśli planujecie tournée po rodzinie i inne atrakcje. Może nie iść spać na drzemkę jak zwykle. Może iść spać bardzo późno, mieć trudności z zaśnięciem i spać niespokojnie. Może być drażliwe. Może odrywać się od piersi w czasie jedzenia albo potrzebować spokojnego miejsca, żeby zjeść. Ogólnie święta i ich klimat mogą oddziaływać na wasze dziecko różnie. Ale nie, nie ma to nic wspólnego z tym, że najadłyście się bigosu.
Ok, a co taki maluch może zjeść ze świątecznego stołu? W zasadzie zależy to od tego, w jakim jest wieku.
Pamiętajcie o złotej zasadzie, że to wy proponujecie dziecku odpowiedni dla niego posiłek, a to dziecko decyduje, czy w ogóle go zje, co z niego zje i ile tego zje. Nie wy. Wy macie zadbać o to, żeby dostarczyć dobrze zbilansowane, bezpieczne dla niego pożywienie.
Dobra, to zacznijmy od tych zakazanych dla niemowląt i małych dzieci produktów, a potem jeszcze kilka słów o odpuszczeniu i wrzuceniu na luz.
Grzyby. I to w zasadzie jest główna trudność na świątecznym stole. W niektórych rejonach Polski potrawy z grzybami stanowią dużą część menu. A my nie proponujemy dzieciom grzybów leśnych do około 12 roku życia. Czemu? Wcale nie dlatego, że grzyby są ciężkostrawne, ale dlatego, że po prostu grzyby leśne stanowią ryzyko zatrucia. I nie ważne jest z jakiego są źródła – zawsze, jedząc leśne grzyby, musisz mieć świadomość, że ktoś się mógł pomylić. I dziadek, który zbiera je od 40 lat w tym samym lesie, i ciocia, która robi najlepsze pierogi. Organizm dziecka sobie z tym nie poradzi. Po około 12 roku życia – jest taka szansa, ale znów – ile mamy przypadków śmiertelnych zatruć wśród dorosłych? Więc nawet u większych dzieci, nastolatków, u siebie również, mamy to zawsze z tyłu głowy, że to jednak jest grzyb i może być trujący. Poza tym, że jest pyszny.
Jeśli planujecie w święta potrawy z grzybami, dla niemowlaka i starszaka przygotujcie osobne wersje z boczniaków czy pieczarek. Grzyby hodowlane jak najbardziej można proponować dziecku od początku rozszerzania diety. Jeśli pierogi, to przecież mogą być też z soczewicą, ruskie, z kaszą gryczaną – jest wiele opcji, a finalnie jecie tę samą potrawę – tylko z farszem dla dorosłych i dla dzieci.
Miód. Miód możemy zaproponować po pierwszym roku życia dziecka, ale w zasadzie jest to słodziwo, więc im dłużej nie, tym lepiej. W przypadku miodu chodzi o ryzyko powikłań, bardzo poważnych, jeśli miód będzie skażony laseczkami jadu kiełbasianego (botulizm niemowlęcy).
Cukier i sól. Nie słodzimy ani nie solimy nic dziecku, co najmniej do pierwszego roku życia. Z tym cukrem to oczywiście warto poczekać jak najdłużej, nie tylko do roku. A jeśli chodzi o sól – jest ona obecna w wielu produktach, które i tak proponujemy dzieciom: chleb, kiszonki (można wypłukać przed podaniem pod wodą), sery. Po prostu nie dosalamy dodatkowo. Uważajcie też na wszelkie dodatki, w stylu kostki rosołowe – to jest w ogóle niezłe świństwo.
I to w zasadzie tyle. Serio.
Wspomnę jeszcze o trzech rzeczach, a mianowicie po pierwsze o surowych produktach – w przypadku diety wegetariańskiej o domowym majonezie, który czasami robi się na surowych jajkach. Dopytajcie osoby, u której jest obiad czy kolacja, z jakich jajek był robiony majonez.
Drugą kwestią są produkty głęboko smażone – jeśli to małe dziecko, ja bym nie proponowała takich potraw. Starszak może spróbować odsmażanych pierogów (jeśli nie są z grzybami leśnymi), ale wiecie, lepsze gotowane.
Po trzecie – ciasta. Wiadomo, najpyszniejsze w święta, takie wyczekiwane i nie jemy ich na co dzień. Jeśli to niemowlę no to unikamy tego cukru ile się da. Starszak – to już wasza decyzja. Zawsze warto poprosić mamę, żeby tym razem do drożdżowego dodała trochę mniej cukru, albo zrobiła sernik z kaszy jaglanej.
No to tyle. Mak – można. Groch, soczewicę, ciecierzycę i inne strączki – można. Barszczyk – można. Orzechy – można, byle zmielone, bo w całości to duże ryzyko zadławienia. Mandarynki i pomarańcze – można. Kapustę – można. Wszelkie bakalie, suszone owoce – też (zwróćcie uwagę, czy nie stanowią ryzyka zadławienia, najwyżej można przekroić na pół). Kompot z suszu – można, ale nie słodzony.
Poza tym, jeśli macie taką sytuację, że wasze dziecko akurat w czasie okołoświątecznym mogłoby zacząć mieć proponowane posiłki, a więc ma ponad 6 miesięcy i oznaki gotowości, to ja bym się wstrzymała te kilka dni. Jak przeczytacie poniżej, święta to czas szalony, jakby nie był miły. Nie dokładajmy jeszcze kolejnej wielkiej zmiany do tego wszystkiego – kilka dni w tę, czy w tę naprawdę nie zrobi różnicy.
Ok, to jak już wiemy, co można, a czego lepiej unikać, to chciałam wam jeszcze przekazać kilka słów o świętach. Święta to dla naszych dzieci czas wyjątkowy. Nie dlatego, że zdają sobie sprawę ze świątecznych tradycji i ogarniają różnice między poszczególnymi obrzędami, ale dlatego, że dla nas, rodziców i bliskich, to czas wyjątkowy. Inaczej się ubieramy, inaczej się zachowujemy, mamy wtedy inny rytm dnia, odwiedzamy ludzi w ich domach, a inni ludzie przychodzą do nas. Podajemy na stół inne potrawy, a i też o innych niż zazwyczaj porach. Idziemy spać trochę później. Jest głośniej, są lampki, jest choinka. Śpiewamy, śmiejemy się, rozmawiamy. I nawet, jeśli spędzacie czas podobnie do nas, a my totalnie na luzie chillujemy sobie na kanapie we trójkę, w wygodnych dresach, jedząc zamówione pierogi i skubiąc makowiec, to i tak nie jest to dzień, jak każdy inny. Chociażby dlatego, że drugi rodzic jest w domu. Że nie idziemy na jakieś zajęcia, które mamy tego dnia tygodnia. Że jemy potrawy, które kojarzą nam się z tym czasem i które wtedy smakują obłędnie dobrze.
To, co chcę wam przekazać, to wrzucenie na luz z jedzeniem dziecka. Dokładnie tak, jak na co dzień. Zje to zje, nie zje to nie zje. My mamy za zadanie proponować dobrze zbilansowany, bezpieczny i różnorodny posiłek, a to dziecko decyduje, czy go zje i ile z niego zje.
A w święta może naprawdę nie zjeść nic albo latać z bułką czy mandarynką cały wieczór, mimo że się tak postaraliście o te pierogi z boczniakami i kaszą, bo po prostu nie ma czasu. Bo tu babcia, tu kuzynka z kuzynem szaleją, tu pies dziadka, tu choinka, tu prezenty – kto by miał czas na jedzenie.
Życie. Możliwe, że wasz roczniak cały wieczór spędzi na piersi. I kilka kolejnych dni, żeby odreagować ten szalony czas. To minie. Możliwe też, że będzie chciał spróbować wszystkiego ze stołu i będziecie musieli chować te grzybowe specjały. Jak to z dziećmi, nie przewidzisz. Ale uzbrojeni w wiedzę, wiecie co robić.
Spokojnego czasu!
A jeśli jesteście na diecie tradycyjnej, chodźcie jeszcze poczytać do Gosi Jackowskiej o rybach chociażby. I do Hafii o „diecie” świątecznej mamy karmiącej. Która to dieta oczywiście nie istnieje.
Zdjęcie: unsplash.com