Nie podam wam jedynej słusznej metody, bo… jej nie ma. Każda_y z nas jest inna_y, mamy inne potrzeby, nasze historie są inne. Słyszę jednak od was, rodziców maluchów, z rodzin wegetariańskich i wegańskich, że w zasadzie nie wiecie, jak rozmawiać o jedzeniu czy nie jedzeniu mięsa z dziećmi. Że dużo w was wątpliwości, sporo myśli o formie, o czasie, o potrzebie. Chcę wam pokazać, jak ja to widzę, jak jest u nas i jakie mamy do tego podejście w naszym domu.
Czy mówię o tym w sposób w jaki my, dorośli, to rozumiemy? Czy mówić po „dzieciowemu”? Co ominąć, co podkreślić? Jak przekazać ważne dla nas rzeczy?
Mam poczucie, że, jak ze wszystkim, najlepiej sprawdza się szczerość, fakty, odpowiadanie na konkretne pytanie dziecka i uwzględnienie jego wieku, czyli dostosowanie tego, co mówimy, do tego, czy to dwulatek czy siedmiolatek.
Moje podejście nie jest „jedynym słusznym”, ale na pewno mocno z nami rezonującym. Sprawdzajcie ze sobą, że swoją rodziną, z partnerem, z dziećmi, co was w tym temacie wspiera, co jest dla was, a co niekoniecznie.
Myślę sobie, że wiele sposobów bedzie OK, jeśli będą dla was naturalne i niewymuszone.
To, co jest nam bliskie, to komunikacja z dziećmi od strony potrzeb, emocji, uczuć, odczuć – w tym konkretnie, czy innym temacie. Czemu dziecko przychodzi z tym pytaniem? Co ono dla niego znaczy? O czym jest to pytanie?
Ważnym jest dla mnie słyszeć pytanie i ciekawość dziecka, przy czym trochę odsuwać na bok moje kawałki – dodawanie od siebie więcej, ocenę, swoje oczekiwania, wyobrażenia. Jeśli dziecko pyta mnie z czego jest ta wędlina, to odpowiadam, że ze świni. Jeżeli pada kolejne pytanie, odpowiadam na nie. Być może padnie ich naraz 10, a być może już żadne, po czym wróci za kilka dni. Albo kilka miesięcy. Dzieci są różne, niektóre przejdą na razie obok tego na zasadzie „OK, przyjmuję to”, inne będą ciekawe, będą drążyć, łącznie z bardzo szczegółowymi pytaniami o tym, na czym wisi ciało świni, gdy czeka na rozebranie przez rzeźnika. Zuzia Wędołowska, czyli Szpinak robi bleee, w swoim lajwie ostatnio przytoczyła taki znany przykład, że czterolatek i paleontolog to mniej więcej ten sam poziom eksperckości, jeśli chodzi o wiedzę o dinozaurach i totalnie tak jest. Daję znać, że może być tak, że dziecko będzie chciało wiedzieć „wszystko”. Fajnie jest się do tego przygotować, pomocna może być na przykład książka Wydawnictwa SAM, Skąd pochodzi nasze jedzenie.
Kiedy zacząć rozmawiać z dzieckiem o tym, skąd się bierze mięso? Nie znam na to dobrej odpowiedzi, i mam poczucie, że jest ona jedna: wtedy, kiedy dziecko pyta. Kiedy jest zaciekawione, czemu kolega czy koleżanka jedzą kabanosy, kiedy intryguje je, czemu babcia podaje dziadkowi na obiad schabowego, a dla was przygotowuje jajko sadzone. Gdy zastanawia się, czemu czytacie składy produktów na zakupach. Ten moment może być niezależny od wieku dziecka i ma na niego wpływ wiele czynników.
Czy zaczynać rozmowę samej_mu? Ja nie zaczynałam. Nie czułam kiedykolwiek, że jest na to dobry moment ani przestrzeń. Ja nie miałam takiej potrzeby. Daję znać, że wasze potrzeby mogą być inne – zadałabym sobie jednak pytanie, czy to wesprze moje dziecko, czemu chcę teraz to zrobić i pomyśleć nad formą.
Myślę, że ważne jest też to, jak my, dorośli, rozmawiamy o jedzeniu mięsa. Jakie masz podejście do osób, które jedzą mięso czy produkty odzwierzęce? Czy oceniasz te osoby? Co o nich myślisz?
Ja mam tak, że staram się w życiu nie oceniać nikogo i bardzo chcę to podejście przekazać moim dzieciom. Czym jest dla mnie niejedzenie mięsa, bycie weganką? To jeden z moich sposobów na dbanie o zwierzęta hodowlane. To moja troska o środowisko, o planetę. To dostępne dla mnie w tym momencie podejście, na które mam zasoby. Nic nie wiem o dostępności innych osób, nawet jeśli są mi bliskie. Być może w tym momencie niejedzenie mięsa jest dla nich czymś nie do przeskoczenia. Być może nigdy nie będzie dla nich dostępne, nigdy to nie będzie ich wyraz troski o cokolwiek i kogokolwiek. Może mają swoje sposoby. Nie oceniam, czy są lepsze, czy gorsze od moich sposobów. Są inne. Równie w porządku.
Jeżeli pytacie jak rozmawiać z dziećmi, które zaczynają widzieć różnice między ludźmi, że jedni jedzą mięso, nabiał, a inni nie, to daję wam znać, że u nas właśnie tak. Ludzie są różni, mają inaczej w różnych kwestiach. I to jest OK. Moja troska o zwierzęta wyraża się w niejedzeniu ich mięsa. Jest to jeden ze sposobów. Jest ich wiele – można być wolontariuszką w schronisku, można wpłacać pieniądze na organizację zajmująca się prawami zwierząt, można dokarmiać ptaki zimą, można adoptować psa, pomóc piwnicznemu kotu, można edukować o zwierzętach, można ograniczać ich spożycie. To nie są zawody. Nikt nie jest w stanie ocenić rzetelnie, czy lepsza jest osoba, która jest weganką od 3 lat, czy osoba, która fleksitarianką od 10. Czy rezygnacja z używania mięsa w zupie to dużo czy mało? Czy zastąpienie jajek trójek zerówkami liczy się w wegańskim niebie czy nie za bardzo? Widzicie to? Nie czuję, że jest to obszar, w którym mogę to oceniać na jakiejś skali dobra i zła.
Mam w myślach też to, że my i dzieci żyjemy wśród innych ludzi. Jasne, jeśli macie swoją wegańską wioskę, to pewnie te pytania przyjdą później, ale nie znam osób, które aż tak wybierają sobie przyjaciół, żeby wszyscy nie jedli mięsa i nabiału. Ja na palcach jednej ręki mogę policzyć znajome dzieci, które są wegetarianami_kami, wegan_ek chyba nie znamy. Piszę „chyba”, co też pokazuje, że nie jest to jakiś ważny element zawierania znajomości. W każdym razie dziecko naprawdę zauważy w końcu, że czegoś nie je, co jedzą inni.
Mam poczucie, że bycie w tym w akceptacji dla wyborów innych osób, w nieoceniający sposób, jest bardzo istotne.
Bycie wegetarianinem_ką, weganinem_ką, niejedzenie mięsa, nabiału czy jaj, proces dochodzenia do tego momentu, może być bardzo różny. Moja osobista droga była kręta. To, że nie jem mięsa czy nabiału jest wynikiem wielu lat doświadczeń, przemyśleń, zwrotów akcji, wiedzy. Pytacie często o zakazy w kwestii niejedzenia mięsa u dzieci. U nas jest tak, że nie czuję, że weganizm jest czymś, co chcę narzucać moim dzieciom. Moją granicą jest przygotowywanie mięsa – nie chcę, żeby było u nas w domu, nie umiem i nie chcę go przyrządzać. Jednocześnie jest dla mnie OK, że gdyby moje dzieci chciały, mogłyby jeść gdzieś poza domem mięso (u babci, u znajomych, w restauracji) w ramach zbilansowanej, różnorodnej diety. Przy okazji daję znać, że to jest nasze podejście, z którym czujemy się w porządku. Nie musisz mieć podobnego, nie znam twojej rodziny, doświadczeń i historii.
Podejście do weganizmu, wegetarianizmu, ograniczania spożycia mięsa czy nabiału ma też dla mnie wymiar przyszłościowy. Mam poczucie, że na to, co nasze dziecko zdecyduje w dorosłości odnośnie kwestii dbania o środowisko i troskę o zwierzęta, ma wpływ między innymi nasze podejście do tego teraz. Czy zostały wzięte pod uwagę jego_jej potrzeby, czy była w tym komunikacja oparta o empatię, czy było miejsce na rozmowę? Mam poczucie, że równie mocno możemy naszym zachowaniem zachęcić dziecko do szukania, dowiadywania się, ciekawości na ten temat, jak i zniechęcić totalnie do jakichkolwiek działań na rzecz dobra planety.
Przykładem zupełnie anegdotycznym, znam kilka osób, których dzieci nie jedzą mięsa, bo w domu tego mięsa po prostu nie ma. Rodzina jest wegetariańska albo wegańska. Bywa różnie, ale to co chcę wam przekazać, to fakt, że dzieci uczą się najmocniej przez obserwację. Są też ciekawe, doświadczają, próbują, testują. Mieszanka tego może powodować różne sytuacje, ale mam poczucie, że podchodząc do tego z naszą otwartością i widzeniem przede wszystkim dziecka, a nie idei, z akceptacją dla tego, że mamy inaczej, wychodzimy „obronną ręką”.
Dajcie znać, jak jest u was, jakie macie do tego podejście. Jak wspomniałam, nie czuję, że nasze jest jedyne słuszne, ale nam z nim bardzo dobrze. Oby z waszym też wam było!