W parku na ławce. Na murku. Albo na trawie, na kocu. Na zakupach w dużym sklepie. W restauracji, muzeum, galerii sztuki. W przychodni, w pociągu, w kościele. W zoo. I na placu zabaw. Tak, możesz nakarmić swoje dziecko wszędzie tam, gdzie akurat zrobiło się głodne, zachciało mu się pić lub po prostu − bliskości! Już dość tej zabawy w chowanego.
Kilka dni temu ruszyła piękna i potrzebna nam wszystkim kampania społeczna, którą wspiera między innymi Centrum Nauki o Laktacji, Bank Mleka Kobiecego czy Fundacja Rodzić po Ludzku, a także Rzecznik Praw Dziecka i Rzecznik Praw Obywatelskich. Brzmi bardzo merytorycznie i dokładnie tak jest − na stronie kampanii z przyjemnością czytałam opinie socjolożek i antropolożek na temat, który rozgrzewa wszystkich, szczególnie w, i tak już upalnym, sezonie wiosenno-letnim − karmienie dziecka piersią w miejscu publicznym. Dla mnie − całkowicie naturalna czynność. Po prostu. Jesteśmy na dworze, mój syn ma ochotę na mleko, zatrzymujemy się, wyciągam go z chusty lub wózka, siadamy, proponuję pierś, pakujemy się i idziemy dalej. Okazuje się jednak, że dla wielu z nas, niestety, jest to „problem”.
I to zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Mamy karmiące piersią siedzą w domach, bo ich dziecko je co godzinę lub częściej (moje aktualnie co około 30 minut nawet, osiem miesięcy skończone), a w takim czasie ciężko polecieć do sklepu, zrobić zakupy, wrócić i to bez „syreny” na pół osiedla. Nakarmić w sklepie lub na ławce przy parku w drodze powrotnej? Wiele z nas boi się spojrzeń, komentarzy. I nic dziwnego, bo te, jak się okazuje, potrafią być bolesne i raniące. Albo wręcz obrzydliwe i absolutnie niedopuszczalne.
Wyjaśnijmy sobie jedno: mama ma prawo nakarmić swoje dziecko wszędzie tam, gdzie oboje tego potrzebują.
„Ale przecież można się zakryć pieluszką”. Nie, nie można, jeśli się nie chce. Dziecko jedząc z piersi musi jeszcze oddychać. Są też dzieci, które po prostu nie lubią być przykryte. I takie, które jedząc, lubią sobie patrzeć, co też ciekawego się naokoło nich dzieje. Ja też lubię się rozglądać jak jem.
„Ale nie musi wywalać całego cycka na wierzch”. Pewnie, że nie musi. Ale może. Wiecie, piersi są różne, mają różne wielkości i kształty. Oraz to, co dla jednego jest już „wywaleniem”, niekoniecznie musi być dla drugiego. Gdzie jest więc granica tego, ile mogę odsłonić pierś, gdy karmię dziecko? Zostawiam to pytanie bez odpowiedzi, a oburzonym radzę, żeby po prostu nie patrzeć na mamę karmiącą piersią dziecko. To nie jest w dobrym tonie, jak czytamy w Vademecum kultury karmienia piersią w miejscach publicznych. A jeśli już spojrzysz − uśmiechnij się miło i idź dalej. Możesz powiedzieć po prostu „smacznego”. I od razu dzień będzie przyjemniejszy dla wszystkich.
„Ale nie da się nie patrzeć, ja i tak to widzę!”. Serio? Ale… serio? Przepraszam, ale ja przy tym argumencie nigdy nie mogę wyrzucić z głowy widoku kobiety z dzieckiem u piersi goniącej oburzonego przechodnia, który tak bardzo nie chce tego karmienia widzieć, ale ta karmiąca, nachalna matka wbiega mu przed same oczy!
Przeprowadziłam również prosty eksperyment na potrzeby tego tekstu: idąc dziś przez park zauważyłam na jednej z ławek chłopaka, który czytał książkę i pił kawę. Pomyślałam, a co mi tam, spróbuję na niego nie patrzeć. Wiecie co? Udało się! Przeszłam nawet dość blisko niego, ale po prostu mój wzrok skupił się na czymś innym. O, wiewiórka.
„Ale przecież można pójść do toalety i tam nakarmić”. Można też iść do włoskiej restauracji, zamówić risotto, poprosić o spakowanie na wynos, wyjść z restauracji, udać się do pobliskiego szaletu miejskiego i tam zjeść. Nie, nie jemy w kiblu.
„Karmienie piersią jest naturalne, OK, ale sikanie też jest, to może sikajmy publicznie!”. Wdech, wydech. Jeszcze raz… uff. No. To od dzisiaj nie porównujmy jedzenia do wydalania, OK? A jeśli nadal cię korci, patrz punkt wyżej. Smacznego!
„No dobrze, ale ze specjalnego pokoju do karmienia można przecież skorzystać!”. Można, ale nie trzeba. Są mamy, które karmią w pokojach do tego przeznaczonych, np. w galeriach handlowych czy przychodniach, ale nie oznacza to, że mamy tam zamknąć wszystkie kobiety, które karmią piersią dzieci. To tak nie działa. Poza tym, dziecko może zrobić się głodne lub spragnione w każdej chwili i, uwierzcie mi, bardzo często dość dosadnie to sygnalizuje. Szukanie specjalnie do tego przeznaczonego pokoju raczej nie jest tym, co jako pierwsze robimy w takiej sytuacji.
„Ale przecież można odciągnąć mleko w domu i podać dziecku w butelce na spacerze”. Nie, nie można, jeśli się nie chce. Są dzieci, takie jak moje, które nie znają smoczka ani butelki. Większość z nich nawet nie umie pić z butelki i to nie dlatego, że nigdy im jej nie proponowano. Wiele kobiet, po ustabilizowaniu laktacji, nie jest w stanie ściągnąć nawet kilku mililitrów laktatorem, pomijając oczywiście fakt, czy w ogóle tego chcą lub potrzebują. Ponadto, każde podanie smoczka czy butelki może zaburzyć odruch ssania u dziecka, co spowoduje, pisząc w skrócie, trudności w przystawianiu. To decyzja mamy, czy zaproponuje swojemu dziecku odciągnięte mleko i w czym zaproponuje, nie oburzonego przechodnia na ulicy.
„Ale dlaczego nie można nakarmić w domu?”. A można. Karmienie piersią to dla mnie też te cudowne chwile, gdy można poleżeć razem na łóżku spokojnie i popatrzeć sobie w oczy, poprzeciągać się, powyginać i pouprawiać mleczną jogę (mamy niemowlaków zaczynających raczkować, siadać czy wstawać zrozumieją). Ale oprócz tych chwil to również… życie. Pójście do sklepu po mleko, na bazarek po świeże owoce, do przychodni, apteki, do kina i kawiarni. Wyjście ze znajomymi. Życie ma to do siebie, że odbywa się… wszędzie. A dziecko może zrobić się głodne w każdej chwili.
„Ale przecież da się przewidzieć, kiedy dziecko je. Moje jadło co trzy godziny!”. A mojej koleżanki co cztery. A drugiej co godzinę. A moje raz co piętnaście minut, a raz co dwie godziny. To by było na tyle z planowania.
„Ale o co tak walczyć, przecież można karmić wszędzie, ja widzę te mamy, które karmią i nie robią szumu”. Tak, ja też je widzę. Ale myślę też o tych, a założę się, że jest ich jednak więcej, które siedzą w domach, bo krępują się karmić poza nimi. Dlaczego? Patrzcie wyżej. Z aktu karmienia dziecka piersią, najzwyczajniejszej rzeczy pod słońcem, zrobiliśmy temat pachnący na kilometr gównoburzą. Ta atmosfera nie sprzyja swobodzie w karmieniu piersią, która powinna towarzyszyć mamom. Stres to nie jest dobra rzecz, szczególnie przy kp.
Chciałabym żyć w społeczeństwie, w którym widok kobiety karmiącej piersią dziecko nie jest niczym dziwnym, wstydliwym, czymś, co trzeba ukrywać w czterech ścianach. W którym kobieta może swobodnie karmić noworodka, trzymiesięczniaka, ośmio, roczniaka, dwuletnie dziecko, trzyletnie − bo to tylko decyzja mamy i dziecka, jak długo się karmią − gdzie chce i kiedy chce. Dokładnie tak samo jak mama karmiąca dziecko butelką.
I chociaż nigdy nie spotkałam się osobiście z żadną przykrą sytuacją podczas karmienia piersią mojego syna, a uwierzcie mi, że niemal cały czas spędzamy poza domem i karmimy się często, długo i wszędzie tam, gdzie tego potrzebujemy − wiem, że jestem raczej wyjątkiem, niestety. Czytam wasze opowieści, jest mi przykro i jestem zła, że coś takiego może spotkać kobietę, tylko dlatego, że odpowiada na potrzeby swojego dziecka. Dlatego wciąż zbyt wiele z nas boi się nakarmić swoje dziecko poza domem. Karmienie piersią staje się kolejną ograniczającą kobietę czynnością w macierzyństwie, zupełnie niepotrzebnie.
Tak więc zachęcam was mocno do zapoznania się z informacjami kampanii #konieczabawywchowanego. Być może znajdziecie tam wskazówki, które nie przyszłyby wam do głowy. A jeśli jesteś mamą karmiącą, tak jak ja, i nie boisz się karmić w miejscach publicznych − wesprzyj inne mamy, które być może potrzebują tylko zobaczyć, że można po prostu zatrzymać się na chwilę gdziekolwiek wam wygodnie i nakarmić dziecko. A gdy zobaczysz na ławce w parku mamę nerwowo zakrywającą siebie i dziecko tetrową pieluszką, uśmiechnij się. Czasem od takiego jednego uśmiechu schodzi cały stres.
Smacznego!
A.