Nieraz pisałam o tym, że w ciąży bardzo dużo czytałam o naturalnym karmieniu, bo bardzo chciałam karmić piersią swoje dziecko. Czułam, że mam całkiem sporą i aktualną wiedzę. Przyznam, że nie miałam pojęcia o skali mitów laktacyjnych, które powtarzają babcie, ciocie, koleżanki, ale, co najgorsze, również lekarze, położne czy pielęgniarki środowiskowe. Tak, mnie one też dopadły. Na szczęście wiedziałam, że reagować na nie trzeba śmiechem (ale na zasadzie: trochę śmieszno, trochę straszno), odesłaniem do dobrych i rzetelnych źródeł wiedzy albo… skargą na personel medyczny, niestety.
Jeżeli chodzi o skargi, to nie będę powtarzała pracy 100 pytań do matki i odsyłam was tam.
Z jakimi więc spotkałam się mitami, choć już naprawdę w dzisiejszych czasach i z takim dostępem do wiedzy, nie powinnam?
„A pani będzie jadła te orzechy?”
Klasyk nad klasyki dopadł mnie dzień po porodzie, jeszcze w szpitalu. Swoją drogą, nie spodziewałam się tego za bardzo, sugerując się opiniami o szpitalu, w którym rodziłam − miało być bardzo wspierająco przy chęci karmienia piersią i zgodnie z aktualną wiedzą. No cóż, nie było. Nie chcę już roztrząsać moich początków mlecznej drogi, bo dzięki pomocy doświadczonych doradczyń laktacyjnych karmimy się z powodzeniem do dzisiaj, ale mina jednej z położnych na widok mojego stolika zawalonego czekoladą, orzechami, pomarańczami, jabłkami była bezcenna. Ta sama położna wpadła jeszcze do mnie po jakimś czasie, gdy jadłam, przywiezionego przez mojego niemęża, wegańskiego burgera ociekającego hummusem i sosem majonezowym, ale chyba uznała, że już nie ma sensu mnie nawracać. Uprzedzając pytania, tak, karmiąc piersią jem absolutnie wszystko to, na co mam ochotę, a moje dziecko nigdy nie miało kolki.
O mitycznej „diecie mamy karmiącej” do poczytania na przykład tu i tu.
„Takimi piersiami pani dziecka nie wykarmi”
No jasne, a te przyrosty po 60-70 gramów dziennie (przy średniej 26-31 gramów na dobę) to z wody. Fakt, może nie mam dużych piersi, ale wiecie co, przy karmieniu naturalnym to nie ma za bardzo znaczenia. Piersi to nie magazyn mleka. To fabryka, pokarm produkuje się na bieżąco, gdy dziecko ssie. Małe, duże, okrągłe, szpiczaste, podłużne, z brodawką taką i siaką, wklęsłą, płaską, już-sama-nie-wiem-jaką… pamiętajcie, że wasze dziecko zna tylko te piersi. I one są dla niego idealne.
„Nie mogę pani nic przepisać, przecież pani karmi”
Łamane na „nie mogę pani dać skierowania na usg piersi, przecież pani karmi”. I tu już przestaje być śmiesznie, a zaczyna być straszno. Bo jeśli będę miała trójkę dzieci i każde z nich będę karmiła do samoodstawienia, to… hmm… czekajcie, no z dobrych 10 lat nie będę mogła sprawdzić, czy wszystko ze mną OK? Przy każdej grypie zostanie mi tylko czosnek i imbir? A może na ból głowy zawsze już będę przykładała sobie mokry ręcznik na głowę (nie działa)? Zresztą, może to trwać nawet i rok − a fakty są takie, że karmiąc piersią możemy, a nawet musimy się leczyć, badać, dbać o siebie. Robić badania profilaktyczne. Wziąć antybiotyk, antydepresanty, przeciwbóle jak trzeba. A na lekarza, który twierdzi, że dopóki karmisz, to tylko trzy zdrowaśki i wygrzać się pod kołdrę z herbatką − skarga.
„Po roku to już nie trzeba karmić”
No nie trzeba, bo nic generalnie nie trzeba, ale można. Tutaj możliwe, że komuś pomyliło się z mieszanką modyfikowaną, bo faktycznie − przy dobrze zbilansowanej diecie dziecka, po roku możemy zrezygnować z podawania mieszanki, jeśli dziecko jest nią karmione. Ale karmienie piersią można kontynuować, dopóki dziecko i mama tego chcą. Tutaj żadna organizacja zdrowia nie podaje ograniczeń.
„Proszę karmić dziecko co trzy godziny, przez 20 minut”
A może co 3 godziny i 17 minut przez 8 i pół minuty? Równie bzdurne zalecenie, co powyższe. Co najgorsze, również ze szpitala, w którym rodziłam. Przypomnę, chwalącego się wspieraniem mam, które chcą karmić naturalnie. Ech.
Wracając do liczb, czasów, zegarków. Dziecko karmi się „na żądanie”. Co to oznacza? A to, że gdy tylko widzimy u dziecka oznaki głodu, a te mogą być naprawdę bardzo subtelne, proponujemy pierś. Nie co mityczne dwie, trzy, cztery godziny. Nie przez 20 minut z zegarkiem w ręku. Czasem karmienie będzie trwało 5 minut, czasem 55. A czasami dłużej. Są dzieci, które zgłaszają się do piersi co kilka minut, są takie, co rzeczywiście co 2 czy 3 godziny. Ale to dziecko i mama sterują tym procesem. Nie z góry określony schemat. Karmienie piersią to nie tylko pokarm, to również bliskość, miłość, poczucie bezpieczeństwa, ukojenie, ciepło, oddech… tak, po to wszystko noworodki, a później niemowlaki dopraszają się zdecydowanie częściej niż co trzy godziny.
Poza tym, jeśli słyszycie te historie o „braku mleka” w drugim czy trzecim miesiącu życia dziecka (legendarne „mleko się skończyło” naszych mam), to, niestety, takie karmienie „jak w zegarku” jest jedną z przyczyn. By rozkręcić i utrzymać laktację trzeba karmić dziecko, gdy tego potrzebuje. Kropka.
„Ale masz dużo pokarmu, ja nic nie ściągałam, to zaczęłam dokarmiać”
I pewnie zupełnie niepotrzebnie, bo to, ile ściągamy mleka laktatorem czy ręcznie w sumie nic nam nie mówi. No OK, pokazuje, czy jesteśmy podatne, czy oporne na laktator. Poza tym nic. Nie mierzy magicznie ilości mleka w piersiach, nie pokazuje, ile dziecko pobiera od nas pokarmu. Mleko, jak już wcześniej wspomniałam, wytwarza się na bieżąco podczas ssania piersi przez dziecko. Żaden laktator nie podrobi ust i języka dziecka, jego obecności, zapachu, wyglądu. Tak, to wszystko sprawia, że mamy mleko i że to mleko płynie. Oczywiście, są mamy, które całą mleczną drogę ściągają swoje mleko i podają je dzieciom, ale wiecie, to jest megapraca, żmudna, schematyczna, wymagająca. Mama, która na co dzień nie ściąga pokarmu laktatorem, może naprawdę nie ściągnąć nic, podczas gdy jej dziecko naprawdę najada się i to całkiem nieźle, prosto z piersi.
„Nie pijesz mleka, to nie będziesz miała mleka”
Bo, jak wiemy, mleko wytwarza się z… mleka. No nie, to tak nie działa.
Picie mleka innych ssaków nie ma wpływu na produkcję pokarmu. Żaden ssak nie pije mleka innych ssaków, poza człowiekiem. A szympansy, psy, myszy i zebry z powodzeniem karmią swoje młode.
Uff… to chyba wszystko, co u mnie. A was kto zaskoczył niewiedzą?
Zdjęcie: Anksfoto