Na fali ostatnich wszechobecnych artykułów i wpisów o koszmarnych przeżyciach kobiet, które trafiły do ginekologów i ginekolożek, którzy nigdy nie powinni byli zostać lekarzami, patrząc na to, w jaki sposób odnoszą się i traktują swoje pacjentki, powróciły do mnie wszystkie wspomnienia o tych wizytach, o których chciałabym zapomnieć. Niestety, zdarzały mi się takie również w ciąży, co jest głównym powodem, dla którego na przełomie drugiego i trzeciego trymestru zdecydowałam się na prywatną i co za tym idzie − pełnopłatną opiekę ginekologiczną aż do porodu. Bo już nie daję rady z tym chorym systemem.
O tym co nas, dziewczyny i kobiety, spotyka za drzwiami gabinetów ginekologicznych nie rozmawiamy często. Wiele z nas doświadczając czegoś zawstydzającego, bolesnego czy totalnie niezrozumiałego, wychodzi z placówki, popłacze w nerwach na przystanku autobusowym czy w samochodzie, być może opowie mamie, przyjaciółce, partnerowi czy partnerce i spróbuje zapomnieć, zmieniając ginekologa na nowego. Niektóre z nas złożą skargę, której często nikt nawet nie weźmie pod uwagę − takie sytuacje to słowo przeciwko słowu, a personel szpitala czy centrum medycznego doskonale wie, że pracuje z takim lekarzem, od którego pacjentki uciekają. Czy coś z tym robią? Mnie raz, zapłakanej i roztrzęsionej, recepcjonistka szepnęła z miną pełną zrozumienia, że mnie przepisze na inny termin, do innego lekarza. Nigdy już tam nie wróciłam, choć to przychodnia jednego z lepszych warszawskich szpitali.
Trafiałam w życiu na cudowne ginekolożki (tak, głównie kobiety, wbrew opiniom, że to mężczyźni są w tym zawodzie „lepsi”) i absolutnie nie twierdzę, że nie ma dobrych i wspaniałych lekarzy i lekarek z powołaniem, zarówno pracujących państwowo, jak i prywatnie. Niestety mam też pecha, który polega na tym, że kiedy już przywiążę się do specjalisty czy specjalistki i chodzę do niego/niej regularnie, a współpraca układa się doskonale − dzieje się coś, co uniemożliwia mi kontynuowanie współpracy. Siły wyższe. Lekarka zwalnia się z mojej przychodni, a w innej przyjmuje tylko dzieci. Łamie rękę w trzech miejscach i idzie na zwolnienie na kilka miesięcy. I wtedy trafiam na tych i na te, którzy nigdy nie powinni byli wybrać zawodu lekarza, ani pracować z ludźmi, prawdopodobnie.
Znacie te historie. Ginekolodzy, którzy komentują to, że w waszym wieku nie macie jeszcze dziecka albo trójki, bezpodstawnie straszą niepłodnością i komplikacjami, mimo próśb i wyraźnych wskazań nie zlecają badań albo interpretują badania podając powody waszych schorzeń nie tam, gdzie one są. Lekceważące traktowanie („Chyba się pani pomyliło”, „Oj, na pewno tak nie było”, „To ja się na tym znam, a nie pani”), zwracanie się do pacjentek bezosobowo („A gdzie to przeczytała? W internecie?”, „Rozbierze się tam i położy”, „Usiądzie i poczeka”), nie wspominając już o naprawdę chamskich odzywkach, które tylko raz miałam okazję usłyszeć, co oznacza o jeden raz za dużo. Byłam też u ginekologa, który jedyne słowa, które do mnie skierował na wizycie, to ledwo słyszalne „dzień dobry” i „do widzenia”, a na każde moje pytanie odpowiadał „mhm”, „uhm” albo patrzył na mnie, jakbym mu zawracała głowę pierdołami. Rozbierałyście się kiedyś w naprawdę brudnej łazience połączonej z gabinetem, w której były jeszcze jedne drzwi, lekko uchylone i nie dające się zamknąć do końca, a wychodzące na korytarz pełen pacjentek? Albo lekarz, który was badał mówił pod nosem niezrozumiałe komentarze, kiedy wy leżałyście na fotelu ginekologicznym? Ostatnim przeżyciem była wizyta, na której pożegnałam się z poradnią przyszpitalną, w której prowadziłam ciążę. Ginekolożka, do której trafiłam w ramach zastępstwa, najpierw nie chciała mnie przyjąć, a potem przez osobę z recepcji przekazała mi informację, że „jeśli leci mi krew albo mam skurcze, to mogę sobie iść na izbę przyjęć, a wizyty mieć nie muszę”. Otóż nie muszę mieć comiesięcznej wizyty u ginekologa w ciąży, nie muszę znać moich nowych wyników badań, nie muszę zostać zbadana, wysłuchana, moje wątpliwości nie muszą zostać rozwiane. Nie mam prawa do rozmowy z lekarką, bo przecież nic mi nie jest, nie mam krwotoku. Po zrobieniu awantury zostałam zapisana na kolejny dzień, ale bez gwarancji przyjęcia mnie przez ginekolożkę. „Proszę przyjść o 6 rano i czekać. Może panią przyjmiemy, może nie”. Zabrałam swoje dokumenty i już tam nie wrócę.
Możecie pomyśleć, że przesadzam lub jestem zbyt wrażliwa. Może jestem, ale za bardzo szanuję swoje zdrowie, również to psychiczne, żeby mając możliwość wyboru i zmiany, tkwić w systemie, który się nie sprawdza, nie szanuje mnie jako pacjentki i przez który chce mi się płakać z bezsilności. Szczególnie w ciąży. Wspomniana wyżej sytuacja była wizytą w państwowym szpitalu, w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Czy mogłam poszukać innego ginekologa na NFZ? Oczywiście. Czy chcę znów narażać się na chamstwo, lekceważenie, stres i nerwy na początku trzeciego trymestru ciąży? Nie.
Widzicie, bo zawód ginekologa czy ginekolożki trochę jednak różni się od innych specjalizacji. Procent kobiet, które w ogóle nie chodzą do ginekologa i nie robią regularnie takich badań, jak cytologia, jest przerażający. Dziewczynki za późno trafiają na swoje pierwsze wizyty u ginekologów. Poważne schorzenia, które mogą skończyć się nawet śmiercią, nie są wykrywane w czasie, w którym mogłyby zostać wyleczone. Jaki w tym udział ma fakt, że często nasze wizyty w gabinetach ginekologicznych okupione są wstydem, bólem, traumą? Że w mniejszych miastach i miejscowościach dziewczyny i kobiety nie mają takiego wyboru poradni, przychodni i szpitali, jak mieszkanki dużych miast? Nie pasuje mi zachowanie mojego ginekologa, składam skargę i idę do innego. Co ma zrobić dziewczyna ze wsi mająca do wyboru jednego specjalistę, który jest lekceważącym ją chamem i prostakiem i od którego usłyszała, że ma wziąć „dupę niżej, szerzej nogi” i się nie odzywać?
Czy w takich sytuacjach mamy siedzieć cicho, płakać na przystanku, zaciskać zęby i wmawiać sobie, że ktoś może tak się do nas zwracać i zachowywać, bo jest wykształconym lekarzem specjalistą? Nie, bo nikt nie ma prawa traktować nas w ten sposób, a już na pewno nie ginekolog czy ginekolożka, którym ufamy i powierzamy nasze zdrowie. Wszystko to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami gabinetów, gdzie lekarze zdają się być „panami i władcami”, nie musi tam zostawać. Ja swoją pierwszą skargę na lekarza złożyłam z myślą, że nie chcę, aby jakakolwiek dziewczyna czuła się tak, jak ja się czułam. Masz prawo powiadomić odpowiednie osoby w placówce medycznej (dyrekcję szpitala, kierownictwo przychodni), że lekarz zachowuje się w skandaliczny sposób i proszę, pamiętaj o tym, dla dobra nas wszystkich. Opisz swoje przeżycie anonimowo i wystaw opinię o lekarzu na jednym ze znanych portali. Złóż skargę na lekarza do Okręgowej Izby Lekarskiej. Powiadom Rzecznika Praw Pacjenta. Ostrzeż inne kobiety. Nie wiem, czy razem damy radę zmienić to, co dzieje się w gabinetach ginekologicznych w całej Polsce, ale cieszę się, że o tym mówimy i piszemy.
A tymczasem wybieram całkowicie prywatną opiekę ginekologiczno-położniczą, czując się przy tym trochę jak przegrana. Za wysoką cenę kupuję sobie spokój, godne traktowanie, profesjonalizm. Tego, a nie nerwów i stresu, potrzebuję w ostatnich tygodniach ciąży.
Zdjęcie: unsplash.com