Stało się. Przepadłam. Totalnie zakochałam się w chustowaniu. Bliskość, poczucie bezpieczeństwa, tulenie, wspólne poznawanie świata i… wolne ręce. Już nie dziwię się tej pasji do pięknej więzi i pięknych chust.
Jeszcze będąc w ciąży szalenie podobała mi się idea noszenia dzieci w chustach. Czasem, choć przyznaję, że rzadko, widywałam mamy motające swoje dzieci na spacerach. Maluchy wtulone, śpiące z przodu lub zwiedzające z poziomu pleców, a do tego niesamowity kawał materiału − robiło i robi nadal to na mnie duże wrażenie. Teraz tym bardziej, kiedy już wiem, że zamotanie takiego malucha to czasem nie lada wyczyn.
Naszą przygodę z chustą zaczęliśmy, gdy Konik skończył cztery tygodnie i… bardzo szybko ją skończyliśmy. Teraz już wiem, że ani ja, ani moje dziecko nie byliśmy do końca gotowi na wiązanie. Ja nie byłam pewna siebie w kwestii chustonoszenia, a Konik doskonale to wyczuwał. Zanim na dobre się sfrustrowałam kolejnym nieudanym motaniem, schowałam chustę do szafy na kolejne cztery tygodnie. To był bardzo dobry pomysł. Ośmiotygodniowy Konik dość, że dał się wrzucić do chusty, to jeszcze usnął w niej błogo. Dojrzeliśmy oboje do tej formy bliskości.
Jako zupełnie początkująca chustoświrka podpowiem wam kilka rzeczy, które pomogą w rozpoczęciu tej pięknej przygody.
Dobra chusta to podstawa. Bez odpowiedniej chusty łatwo się zniechęcić do motania. Sztywna, za długa, za krótka, za gruba, za cienka. Dlatego najlepiej rozejrzeć się za chustą używaną − takie jest moje zdanie. Używana chusta będzie prawdopodobnie ładnie „złamana”, jak dobrze trafisz, to niemal sama będzie się dociągała i nie zniechęcisz się przez to do chustowania. Sztywniak potrafi nieźle sfrustrować, w międzyczasie dziecko zniecierpliwić i w efekcie ciśniesz w kąt całą ideę chustonoszenia, a nie o to nam chodzi.
Doradczynie polecają na początek chustę tkaną (elastycznych nikt mi nie polecał, wręcz odradzał), o splocie diamentowym lub skośno-krzyżowym, 100% bawełny. Domieszki, takie jak len czy konopie, są fajne, ale na początek miło mota się czystą bawełnę. Długość chusty zależy od rodzaju wiązania − długość 3,6-4,2 metra będzie dobra do plecaka prostego czy kangurka, do kieszonki potrzebna jest trochę dłuższa chusta, nawet 4,6 metra. Ja mam same długie chusty, „ogony” przy wiązaniu mi nie przeszkadzają. Dobra gramatura na początek to 210-250 g/m2 − to taka chusta nie za gruba i nie za cienka. Z czasem możesz zaopatrzyć się w miłego „grubaska”, który bardziej przypomina kocyk, ale na początek ciężar ponad 300 g/m2 wydaje mi się zbyt wymagający.
Fajnym wzorem dla początkujących chustorodziców są „pasiaki” − chusty w pasy, które bardzo pomagają w nauce motania i dociągania. Ja zaczynałam z chustą Didymos Katja, która ma piękne, „łowickie” pasy − dostałam ją w „spadku” od koleżanki, więc dodatkowo była świetnie złamana. Wybór idealny na początek. Jeśli nie jesteście fanami pasów, sprawdzą się też wzory gładkie , byle krawędzie były w różnych kolorach − znów, pomoże to w nauce wiązania.
Opublikowany przez DIDYMOS – Das Babytragetuch na 26 maja 2017
Skąd więc wziąć używaną chustę? Kopalniami wzorów, kolorów, splotów i długości są chustowe i nosidełkowe grupy na Facebooku, gdzie prostego pasiaka kupicie już za ok. 200 złotych, może nawet trochę taniej. Jeśli jeszcze nie rozeznaliście się w temacie chustowych firm, na początek dobre będą sprawdzone klasyki: wspomniany Didymos, Girasol, Storchenwiege. Na tych chustach też najczęściej pracują doradczynie. Koszt takiej chusty waha się od 300 do 600 złotych (lub więcej, ale zatrzymajmy się w tym przedziale) − co może wydawać się dużym wydatkiem, ale dobra chusta to inwestycja. Po pierwsze, tania, „pościelowa” (takich nie kupujemy w ogóle!) chusta nie będzie dobrze pracowała, po drugie, dobra chusta będzie z nami przez lata (znajoma doradczyni pracuje nawet na dziesięcioletnich, cudnie złamanych chustach), po trzecie: chusty raczej nie tracą wiele na wartości, jeśli będziecie mieli potrzebę sprzedania, prawdopodobnie uda się niemal bez straty.
Umów się z doradczynią noszenia, np. ze szkoły ClauWi, choć to tylko jedna z opcji (spis doradców znajdziecie na stronie ClauWi). Taka osoba pomoże ci w nauce podstaw − odpowiedniego dociągania chusty, 1-2 rodzajów wiązań dopasowanych do ciebie i dziecka. Ze swojego doświadczenia wiem, że żaden filmik na YouTube czy opis na stronie nie pomoże tak w nauce motania jak dwie godziny z dobrą doradczynią. Czasem wystarczy doświadczone oko specjalistki, żeby twoje wiązane zaczęło się niemal samo motać, bo na przykład skierujesz rękę z częścią chusty w odpowiednim kierunku. Magia! Teraz, kiedy już całkiem dobrze opanowaliśmy z Konikiem podstawy, trochę próbuję sama uczyć się nowych wiązań, ale po kilku dniach dzwonię do naszej doradczyni, żeby wpadła do nas skorygować co potrzeba.
Na koniec kilka moich spostrzeżeń z pierwszych tygodni noszenia, które mogą być trochę kontrowersyjne, choć mam tu za sobą dobre słowo wielu doświadczonych doradczyń chustonoszenia i chustomam, które na co dzień wspomagają się tą formą bliskości z dzieckiem.
Zauberschein
Opublikowany przez Girasol Berlin na 1 lipca 2016
Perfekcjonizm nie sprzyja chustowaniu.
Możemy uczyć się motania jeszcze w ciąży, oglądać po nocach filmiki, chodzić na warsztaty, czytać opisy, korygować wiązania z doradczyniami, ale w końcu zostajemy w domu same (ewentualnie z partnerem, tak samo zorientowanym w temacie jak my), kawałkiem szmaty i ruchliwym, wymagającym, śpiącym (niepotrzebne wykreślić) niemowlakiem (lub nawet noworodkiem). Nie z lalką, na której z każdego wiązania jesteśmy mistrzami. Tutaj wierzgające nóżki, tam wystająca znad materiału i nie dająca się schować z powrotem rączka. W międzyczasie płacz. Materiał się osuwa, spada, luzuje. W końcu udaje nam się zgrać z dzieckiem, zamotać, niemowlę usypia, patrzymy w lustro i… no nie, coś ta rączka jednak krzywo. Albo ten materiał na ramieniu, jakoś luźno. I co wtedy? Są dwie szkoły. Ta pierwsza mówi: odwiąż się i spróbuj zamotać ponownie dziecko, tym razem zgodnie ze sztuką. Dziecko najprawdopodobniej się jednak obudzi i z drzemki nici. Ty za to, możliwe, że lekko sfrustrowana porażką, zniechęcisz się szybciej do chustowania, bo przecież na filmiku wyglądało tak prosto. Druga szkoła, ta, która do mnie bardziej trafia, mówi, żeby poprawić ile się da, podociągać ile się da i… dać spokój, cieszyć się bliskością i tym, że jest nam wygodnie, naszemu dziecku jest wygodnie i śpi spokojnie. Załatwiamy, co musimy, lecimy do sklepu po chleb, robimy sobie obiad, odbieramy drugie dziecko z przedszkola, idziemy na krótki spacer. Kolejnym razem próbujemy zamotać lepiej, ale nie robimy dramy, ani nie wyrywamy sobie włosów z głowy (po porodzie i tak zostało ich niewiele), kiedy nie uda nam się uzyskać perfekcyjnego zawiązania. Zresztą, do każdego motania można się przyczepić. Znajoma doradczyni twierdzi, że fakt, że mamie i dziecku jest dobrze jest najważniejszy, a z wiązania na wiązanie uczymy się coraz sprawniej motać. Cieszenie się chwilą stanowczo powinno być tym, co skłania nas w stronę takiej chuścianej bliskości.
Czuję, że chustowanie jest dla nas dobre i jestem wdzięczna za każdy moment. Noszenie jest fajne, nieważne, czy w chuście, w nosidle (pamiętajcie, że nosidło to dla siedzących niemowląt), czy na rękach. Noś i przyzwyczajaj − do miłości ♥
Zdjęcie: unsplash.com